Co mnie zaskoczyło w Niemczech
Cześć,
czy u Was też pada śnieg? U mnie tak i z tego powodu ogarnia mnie wielkie poczucie szczęścia. Dla mnie śnieg przywołuje ogrom szczęśliwych wspomnień. Jako dziecko lat 90. pamiętam jeszcze ferie gdzie chodziło się w śniegu po kolana, lepiło bałwana, robiło bitwy na śnieżki, zjeżdżało na sankach i z nich (dla niewtajemniczonych oznacza to spadanie z sanek). Obecnie, niestety jest tak, że albo tego śniegu nie ma albo jak spadnie to poleży jeden dzień i znika. Nie mówię o górach, ale o Warszawie w tym wypadku, bo w sumie dlaczego miałabym mówić o innym mieście skoro tam nie mieszkam i nie wiem jak to tam wygląda.
Inny powód dla którego lubię śnieg, to fakt, że ta śnieżna aura działa na mnie inspirująco. Od razu mi się więcej chce i jestem bardziej nastawiona optymistycznie.
Babeczki są, herbatka jest, mogę zaczynać.
Dlatego też postanowiłam wejść na bloga i podzielić się z Wami moimi przemyśleniami na temat Niemiec i Niemców, po mojej krótkiej, ale przyjemnej wycieczce.
Jedną z pierwszych rzeczy, która rzuciła mi się w oczy był fakt, że w biletomatach i przy Murze Berlińskim informacje do wysłuchania, czy też obsługi maszyny były podane w języku polskim. Uważam to za bardzo miły gest i ukłon w naszą stronę, ponieważ jest to bardzo rzadkie za granicą. (W Luwrze dysponują ograniczoną ilością ulotek po polsku. Niestety jak tam dotarłam, już ich nie było, ale dobrze wiedzieć, że są) W porównaniu do np. Paryża jest to aj-waj, ponieważ w ich biletomatach język do wyboru to głównie francuski i niemiecki. W niektórych zdarza się angielski.
Kolejna rzecz, to to, że w niektórych sklepach spożywczych np. w Netto czy w Realu ceny podane są w zaokrągleniu. Nie ma np. ciastek za 2,99 tylko za 3 euro. Oczywiście ta cena,to tylko przykład, ciastka są tańsze. Na początku mnie to dziwiło, ale uważam, że nie jest to zły pomysł, bo przynajmniej nie musimy dawać przysłowiowego grosika kasjerce, gdy ona nie ma nam jak wydać. Poza tym, łatwiej jest też liczyć, bez tych wszystkich końcówek ;)
Coś, co dla kontrastu jest irytujące, to to, że WSZĘDZIE (nawet w centrum handlowym) w każdej toalecie są tzw. babcie klozetowe. Jest ich po 5-6 i jak wchodzicie są dla Was bardzo miłe, a jak wyjdziecie i nie dostaną pieniążka, to już robią się mniej przyjazne. Oczekiwane jest, że zapłacicie do 0,50 euro za skorzystanie z toalety. Jedno muszę przyznać: w ich toaletach jest mega czysto, więc nie raz im zapłaciłam, zwłaszcza, że raz przede mną ktoś wszedł na "dwójkę" i Pani od razu wysprzątała, łącznie z użyciem odświeżacza powietrza, więc w takiej sytuacji nie wyobrażam sobie, żeby tego "napiwku" nie zostawić.
Co jest fajne, to fakt, że niektórzy Niemcy rozpoznają Polaków (w sensie pozytywnym) i np. w jednym sklepie z pamiątkami jakiś bardzo zadowolony z siebie Niemiec powiedział mi "do widzenia", więc jest to bardzo miłe. Zwłaszcza, że dla kontrastu np. we Włoszech, nasz język jest kojarzony głównie z rosyjskim i pamiętam jak kiedyś z mamą, będąc na wycieczce szłyśmy ulicami Rzymu i wielu straganiarzy i handlarzy zaczepiało nas mówiąc "Russia?"
To, co określiłabym jako dziwne, to fakt, że w Niemczech ruchome schody w galeriach handlowych są inaczej ustawione niż u nas. Nie mówię, że to jest złe, ale jak się człowiek przyzwyczaił do tego jak one działają i nieświadomy niczego zmierza w ich kierunku, a potem niespodzianka - musisz przedzierać się przez tłum żeby wrócić na właściwe schody. Nie chcę Was zmylić, bo już sama nie wiem w 100% jak te schody jeździły, ale z tego co pamiętam, po lewej były schody na górę, a po prawej w dół. To było tak mylące i jeszcze fakt, że u nas jest tak, że albo mamy coś w rodzaju płaskich schodów, albo takich co po chwili zamieniają się (magic) w stopnie. Tam wygląda to inaczej (oczywiście) wchodząc na schody stajecie na takiej płaskiej podłodze, która po pewnym czasie 9Nie tak szybko jak u nas) zmienia się w stopnie, aczkolwiek te linie nie są narysowane, więc nie wiadomo, w których miejscach stopnie powstaną. Oczywiście jeśli się jedzie nimi któryś raz, to wtedy można sobie to wydedukować. Z kolei schodząc ze schodów, u nas gdy robią się płaskie właściwie jest krok do zejścia z nich. Tam natomiast robi się płasko w ostatnich 2 minutach (dla mnie ciężko było utrzymać równowagę) i po takim płaskim schodzicie. Dziiiiwne.
Kolejna sprawa to to, że jeśli chcecie przejść na drugą stronę ulicy przy przejściu tramwajowym, to nie szukajcie pasów (przynajmniej w Berlinie) tylko po prostu idźcie po torach, bo tam pasów nie ma. To jest normalne, że ludzie przechodzą między tramwajami. Natomiast jeśli chodzi o przejścia dla pieszych na ulicy, nie na torowisku, to tym razem są, ale nie są to takie pasy jak u nas - typowa zebra, tylko raczej wydzielona przestrzeń, która po bokach ma przerywaną linię.
Nie radzę chodzić po trawie, bo taka przyjemność kosztuje tam 50 euro (to z doświadczeń mojego chłopaka), więc myślę, że taką kwotę możecie przeznaczyć na coś innego, no chyba, że chcecie płacić mandaty, są tacy co lubią, nie oceniam...
Jeśli tak jak u mnie wasza znajomość niemieckiego ogranicza się do podstaw, to od razu powiem Wam, że są miejsca typu sklepy z pamiątkami, kawiarnie (te typu Starbucks, czy inne światowe koncerny) oraz LUSH gdzie bez problemu dogadacie się po angielsku. W Lushu byłam przeszczęśliwa jak okazało się, że jedna z ekspedientek mówi płynnie po angielsku. W Primarku, co tu dużo mówić, ten ich angielski jest jednym wielkim śmiechem. Myślę, że ja już lepiej mówię po niemiecku, niż oni po angielsku. Ten język jest taki niemiecko-angielski czyli jest twardy, nieprzyjemny dla ucha.
Nie spotkałam się z jakimś negatywnym zachowaniem w moją stronę z powodu tego, że nie mówię po niemiecku lub, że jestem Polką, chociaż domyślam się, że może być z tym różnie. Na pewno były takie miejsca, w których nie chciałabym być sama - np. ZOB (ten dworzec autobusowy) albo U-bahn wieczorową porą, ale może to kwestia przyzwyczajenia.
Ostatnia ciekawostka to to, że gdy wsiadacie do autobusu musicie wsiąść pierwszymi drzwiami przy kierowcy, pokazać mu bilet i dopiero iść dalej. Niestety nie wiem czy u kierowcy można kupić bilet, ponieważ my kupiliśmy swoje przy ZOBie w podziemiach i nie musieliśmy już potem ich kupować.
W Berlinie podobała mi się wielokulturowość i to jaka jest tolerancja. Ludzie nie zwracają uwagi na inny kolor skóry, dla nich jest to normalne i codzienne. Nawet wśród dzieci.
Chciałam wybrać się tam ponownie, ale obecnie mam na liście inne miejsca do zwiedzenia. Bowiem postawiłam sobie za punkt honoru, że zobaczę wszystkie lub przynajmniej większość stolic europejskich. Wszystko jest fajne jak się ma pieniądze i na pewno wiele to ułatwia, ale w moim przypadku pozostaje zbierać, zbierać, zbierać aż się uda. Mam za sobą Londyn, Paryż, Rzym i Berlin i chcę więcej!
Mam nadzieję, że post Wam się spodobał i że pozostajecie zmotywowani do podążania za wyznaczonymi przez Was celami.
Pozdrawiam i życzę miłych ferii wszystkim dzieciom,
Gosia
Comments
Post a Comment