Amsiu mniamsiu w Amodo Mio :)
Cześć,
mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku :) Mnie niestety dopadła pierwsza w życiu grypa żołądkowa i od środy wieczór, toczę zażarte boje na tym polu, no ale kiedyś musi być ten pierwszy raz jak to mówią. Jeśli chodzi o pierwszy raz w tej dziedzinie to uczciwie mówiąc - nawet najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Chociaż w sumie, nie wiem jak jest z Wami, ale ja ostatnio byłam baardzo na kogoś zła (przysłowiowa miarka się przebrała) i baardzo chciałam być dla tej osoby tak wredna jak ona dla mnie i odpłacić jej pięknym za nadobne, ale szczerze - to nie moje klimaty. Czułabym się tak okropnie gdybym nie postąpiła zgodnie z samą sobą czyli mimo wszystko pozostała pomocna i życzliwa. Jeśli chodzi o złorzeczenie, to ja się do tego nie nadaję.
Kończąc dygresję, a przechodząc do czegoś miłego, na moim telefonie czekało od ponad tygodnia, kilka zdjęć z miejsca, w którym byłam z moją przyjaciółką Olą (pozdrawiam serdecznie :)).
Ola przyjechała do mnie z wizytą, zaplanowałyśmy wiele rzeczy, ale jak to czasem z planami bywa, pokrzyżowała nam je brzydka pogoda. Nie wiem czy pamiętacie taki dzień ponad tydzień temu gdy nie było gorąco, tylko wietrznie i deszczowo? To właśnie wtedy się spotkałyśmy. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych udało nam się dotrzeć do miejsc, które chciałyśmy zobaczyć, z wyjątkiem jedzenia. Planowałam, że zabiorę Olę do Pink Flamingo, ale perspektywa spaceru przez park w ulewę i zawieruchę skutecznie nas odstraszyła, zwłaszcza, że już kilka razy zmokłyśmy tego dnia.
W związku z tym, postanowiłam, że zabiorę ją w miejsce gdzie mają PRZE-PY-SZNĄ pizzę. Mowa tu oczywiście o A Modo Mio (http://www.amodomio.pl/). Restauracja znajduje się przy ul. Grójeckiej 110. Warto dodać, że siostra tej restauracji znajduje się przy ul. Grójeckiej 28/30 - mam tu na myśli Non Solo Pizza.
Pozwolę sobie na krótką historyjkę. W swoim życiu - czy to jak byłam dzieckiem, czy później, mijałam tę restaurację pewnie z milion razy i powiem szczerze, że weszłam do niej pierwszy raz dopiero w zeszłym roku. Nie wiem czemu nie zrobiłam tego wcześniej. Chyba jakoś nigdy nie zachęcała mnie z zewnątrz. Poza tym, bałam się, że a to będą za wysokie ceny albo mi się nie spodoba itd. W każdym razie nie żałuję, że tam wtedy weszłam. Miejsce jest super, obsługa życzliwa, chociaż od razu dodam, że tego dnia co przyszłyśmy z Olą, poza deszczem miałyśmy pecha i trafiłyśmy na Panią, która często zapominała o naszym istnieniu. Może miała gorszy dzień :P
Nie mogę powiedzieć, że miejsce, w którym usiadłyśmy jest najpiękniejsze, bo gdy pójdzie się w głąb sali, jest bardziej fotogenicznie, jednakże my chciałyśmy siedzieć na miękkich kanapach, więc wybór był prosty.
Tym razem nie popisałam się ilością zdjęć wnętrza, ale wszędzie ktoś siedział i nie bardzo miałam jak to zrobić, poza tym byłam mega głodna i chciałam się nacieszyć przyjaciółką. Usprawiedliwiona?
Ola zamówiła pizzę Capricciosę (sos pelati, mozzarella, szynka, pieczarki, oliwki, papryka). Ja zdecydowałam się na starą dobrą Prosciutto e funghi (sos pelati, mozarella, szynka pieczarki). Co ważne: w tej restauracji nie ma rozmiarów pizz, wszystkie są jednakowe i zakłada się, że jest jedna na osobę. To znaczy ja tak zakładam :P Do pizzy dodawane są widoczne na pierwszym zdjęciu sosy - jeden to sos pomidorowy robiony na miejscu, a drugi to oliwa czosnkowa (MNIAM).
Pizza Oli:
Moja pizza:
Co podoba mi się w tych pizzach, to fakt, że składniki nie są ułożone pod linijkę tylko wyglądają na rzucone. Jaką kucharz miał inwencję danego dnia, tyle rzucił jakiegoś składnika.
Moja pierwsza pizza miała w składzie krewetki i karczochy i karczochów było całe pole, a krewetek dosłownie kilka, ale myślę, że to cały urok tego miejsca :)
Mam nadzieję, że post Wam się spodobał i w przyszłym tygodniu zaproszę Was na post bardziej osobisty związany z moim kierunkiem studiów.
Dobrej niedzieli,
Gosia
mam nadzieję, że u Was wszystko w porządku :) Mnie niestety dopadła pierwsza w życiu grypa żołądkowa i od środy wieczór, toczę zażarte boje na tym polu, no ale kiedyś musi być ten pierwszy raz jak to mówią. Jeśli chodzi o pierwszy raz w tej dziedzinie to uczciwie mówiąc - nawet najgorszemu wrogowi tego nie życzę. Chociaż w sumie, nie wiem jak jest z Wami, ale ja ostatnio byłam baardzo na kogoś zła (przysłowiowa miarka się przebrała) i baardzo chciałam być dla tej osoby tak wredna jak ona dla mnie i odpłacić jej pięknym za nadobne, ale szczerze - to nie moje klimaty. Czułabym się tak okropnie gdybym nie postąpiła zgodnie z samą sobą czyli mimo wszystko pozostała pomocna i życzliwa. Jeśli chodzi o złorzeczenie, to ja się do tego nie nadaję.
Kończąc dygresję, a przechodząc do czegoś miłego, na moim telefonie czekało od ponad tygodnia, kilka zdjęć z miejsca, w którym byłam z moją przyjaciółką Olą (pozdrawiam serdecznie :)).
Ola przyjechała do mnie z wizytą, zaplanowałyśmy wiele rzeczy, ale jak to czasem z planami bywa, pokrzyżowała nam je brzydka pogoda. Nie wiem czy pamiętacie taki dzień ponad tydzień temu gdy nie było gorąco, tylko wietrznie i deszczowo? To właśnie wtedy się spotkałyśmy. Mimo niesprzyjających warunków pogodowych udało nam się dotrzeć do miejsc, które chciałyśmy zobaczyć, z wyjątkiem jedzenia. Planowałam, że zabiorę Olę do Pink Flamingo, ale perspektywa spaceru przez park w ulewę i zawieruchę skutecznie nas odstraszyła, zwłaszcza, że już kilka razy zmokłyśmy tego dnia.
W związku z tym, postanowiłam, że zabiorę ją w miejsce gdzie mają PRZE-PY-SZNĄ pizzę. Mowa tu oczywiście o A Modo Mio (http://www.amodomio.pl/). Restauracja znajduje się przy ul. Grójeckiej 110. Warto dodać, że siostra tej restauracji znajduje się przy ul. Grójeckiej 28/30 - mam tu na myśli Non Solo Pizza.
Pozwolę sobie na krótką historyjkę. W swoim życiu - czy to jak byłam dzieckiem, czy później, mijałam tę restaurację pewnie z milion razy i powiem szczerze, że weszłam do niej pierwszy raz dopiero w zeszłym roku. Nie wiem czemu nie zrobiłam tego wcześniej. Chyba jakoś nigdy nie zachęcała mnie z zewnątrz. Poza tym, bałam się, że a to będą za wysokie ceny albo mi się nie spodoba itd. W każdym razie nie żałuję, że tam wtedy weszłam. Miejsce jest super, obsługa życzliwa, chociaż od razu dodam, że tego dnia co przyszłyśmy z Olą, poza deszczem miałyśmy pecha i trafiłyśmy na Panią, która często zapominała o naszym istnieniu. Może miała gorszy dzień :P
Nie mogę powiedzieć, że miejsce, w którym usiadłyśmy jest najpiękniejsze, bo gdy pójdzie się w głąb sali, jest bardziej fotogenicznie, jednakże my chciałyśmy siedzieć na miękkich kanapach, więc wybór był prosty.
Tym razem nie popisałam się ilością zdjęć wnętrza, ale wszędzie ktoś siedział i nie bardzo miałam jak to zrobić, poza tym byłam mega głodna i chciałam się nacieszyć przyjaciółką. Usprawiedliwiona?
Ola zamówiła pizzę Capricciosę (sos pelati, mozzarella, szynka, pieczarki, oliwki, papryka). Ja zdecydowałam się na starą dobrą Prosciutto e funghi (sos pelati, mozarella, szynka pieczarki). Co ważne: w tej restauracji nie ma rozmiarów pizz, wszystkie są jednakowe i zakłada się, że jest jedna na osobę. To znaczy ja tak zakładam :P Do pizzy dodawane są widoczne na pierwszym zdjęciu sosy - jeden to sos pomidorowy robiony na miejscu, a drugi to oliwa czosnkowa (MNIAM).
Pizza Oli:
Moja pizza:
Co podoba mi się w tych pizzach, to fakt, że składniki nie są ułożone pod linijkę tylko wyglądają na rzucone. Jaką kucharz miał inwencję danego dnia, tyle rzucił jakiegoś składnika.
Moja pierwsza pizza miała w składzie krewetki i karczochy i karczochów było całe pole, a krewetek dosłownie kilka, ale myślę, że to cały urok tego miejsca :)
Mam nadzieję, że post Wam się spodobał i w przyszłym tygodniu zaproszę Was na post bardziej osobisty związany z moim kierunkiem studiów.
Dobrej niedzieli,
Gosia
Fuuuj, oliwki
ReplyDeleteJa również ich nie lubię, więc całkowicie rozumiem :)
Delete