Jak to jest z tymi studiami? cz. II pl
Hej hej heeej,
poprzedni post spotkał się z dużym zainteresowaniem co ogromnie mnie cieszy, zwłaszcza, że właśnie po to powstaje ta seria, żeby Wam - przyszłym studentom ułatwić życie. Zazwyczaj jest tak że druga część filmu jest gorsza od poprzedniej, Ja jednak postaram się utrzymać ten post na poziomie poprzedniego ;)
Dzisiejszy post chciałabym zacząć od wątku o nieobecnościach. Ile ich jest i jak to w ogóle wygląda?
Zacznijmy od tego ile godzin ma dany przedmiot i jak się to przekłada na nieobecności. Jeżeli dany wykład lub ćwiczenia (laboratoria itp.) trwa cały semestr to znaczy, że będzie miał 30 godzin i wtedy przysługują Wam dwie nieobecności (szałowo, co?). Natomiast jeśli jakiś przedmiot trwa pół semestru, ma 15 godzin i wtedy nieobecność jest jedna lub nie ma jej wcale. Wiele jest tu zależne od wykładowcy. Są tacy, którzy poza tymi nieobecnościami uznają zwolnienia lekarskie, ale są też tacy, których nie interesuje dlaczego nie byliście, Wasza sprawa bo jesteście DOROŚLI. Ten wyraz usłyszycie pewnie z pięć tysięcy razy na studiach. I jeśli na poprzednich etapach edukacyjnych słyszeliście tekst "to nie podstawówka" lub "to nie gimnazjum", to tutaj z pewnością nastąpi kontynuacja w postaci "to nie jest liceum". Z tymże, nie jest to aż tak popularne i nie wydaje mi się żebym słyszała to bardzo często, ale ponownie jest to zależne od wykładowcy. W przeciwieństwie do szkoły, jeśli na studiach na danym przedmiocie nie pojawicie się więcej razy niż na ustalonej liczbie nieobecności, musicie z danej nieobecności odpowiadać na dyżurze. Haczyk: nie możecie nie chodzić pół semestru i potem ze wszystkiego odpowiadać. Tak to nie działa. Jeśli nie uczestniczycie w połowie zajęć, to wtedy poza dwóją na usosie, możecie spodziewać się egzaminu komisyjnego (nigdy nie przerabiałam tego i nie radzę Wam do tego dopuścić). Możecie też załapać się na warunek z danego przedmiotu.
Wykłady dzielimy na obowiązkowe i nieobowiązkowe. Na obowiązkowych może Was nie być dwa razy, raz lub wcale (zależne od wykładowcy). Uważajcie na nieobowiązkowe (są wpisane w plan i nieobowiązkowe jest chodzenie na wykład, ale obowiązkowy jest egzamin). Poza tym zdarza się, że na nieobowiązkowym jakiś śmieszek zrobi listę, która dziwnym trafem liczy się przy egzaminie (been there, done that). Niefajnie. Lepiej więc chodzić i sobie nie szkodzić :P
Następna sprawa to to, że na studiach jesteście dorośli, jak już wspomniałam więc nikogo nie obchodzi usprawiedliwienie od rodzica albo zwolnienie z zajęć. Chcecie wyjść, to wychodzicie, ale liczcie się z konsekwencjami (jak wyżej) Jeśli wcześniej rodzice za Was załatwiali jakieś sprawy typu słynne "pójdę i pokłócę się z nauczycielką o ocenę", to tu możecie o tym ZAPOMNIEĆ. Radzicie sobie sami i sami załatwiacie swoje sprawy i ja wiem, że to niesprawiedliwe i że nie tak miało być, ale taka jest rzeczywistość i może lepiej się z tym pogodzić.
Teraz chciałabym przejść do sposobów rozliczania z przedmiotów. Jeśli jest to wykład, to skończy się egzaminem pisemnym lub ustnym (zgadnijcie od kogo to zależy ;)). Ćwiczenia zwykle kończą się kolokwium (kolos) czyli takim dłuższym sprawdzianem zazwyczaj z pytaniami otwartymi, wypracowaniem, definicjami (pamiętajcie co studiowałam), rzadziej były to pytania zamknięte. Zdarzały się też egzaminy ustne z ćwiczeń. Laboratoria i warsztaty kończą się zaliczeniem w formie projektu np. w naszym wypadku było to wymyślanie autorskich programów, konspektów, gier planszowych itd itp lub programów profilaktycznych przeciw przemocy lub dopalaczom itd.
W trakcie semestru są też zaliczenia w formie prezentacji multimedialnych, wejściówek (o zgrozo) czy odpytywania z zadawanego materiału. Nie jest to wywoływanie do odpowiedzi a'la wyczytywanie z dziennika i chodź szczęściarzu i się produkuj, mówiąc bardzo potocznie. Raczej jesteście pytani w grupie z miejsca, w którym siedzicie.
Wejściówki to nic innego jak niezapowiedziane kartkówki z cyklu: wyjmujemy karteczki. Miałam je tylko na pierwszym roku, głównie na psychologii ogólnej.
Zapomniałam w poprzednim poście napisać, że możecie zapomnieć też o typowym dzienniku lekcyjnym. Owszem, jest lista i wykładowcy wpisują Wasze oceny, ale do usosa. Nikt nie prosi też o numer telefonu do rodziców, a jeśli poprosi, to to jest dziwne.
Skoro już o egzaminach mowa, to chyba nie możemy zapomnieć o ulubionym i wyczekiwanym przez wszystkich studentów czasie, a mianowicie o SESJI. Sesja to nic innego jak czas egzaminów. W ciągu roku są dwie sesje: zimowa i letnia. W związku z czym łatwo się domyśleć, że macie dwa semestry: jesienno-zimowy i wiosenno-letni. W sesji nie ma ograniczenia ilością egzaminów. Będzie ich tyle ile macie wykładów ( na licencjacie miałam ich mnóstwo, ale to zależne od kierunku). Z ćwiczeń, laboratoriów itp. rozliczacie się zazwyczaj na ostatnich zajęciach. Jeśli chodzi o wykłady to często jest tak, że wykładowcy proponują Wam tzw. termin zerowy. Oznacza to, że egzamin będzie na ostatnim wykładzie. Jest to o tyle super, że wtedy na egzaminie jest tylko wykładowca, podczas gdy w sesji zabiera ze sobą kilka osób do pilnowania. Poza tym, jeśli nie pójdzie Wam egzamin tzw. zerówka, to wtedy macie szansę się poprawić w sesji, a jakby znowu Wam nie poszło, to w sesji poprawkowej. Zawsze więcej możliwości, nie?
Zdałam sobie sprawę, że skoro zgłosiłam się na ochotnika żeby opowiadać Wam o blaskach i cieniach studiów (czy tylko mnie skojarzyło się to z książką "Życie i kłamstwa Albusa Dumbledore'a"?) to muszę Wam powiedzieć jak wyglądają ferie zimowe. Sesja zimowa wypada zazwyczaj wtedy gdy ferie w województwie, w którym mieszkacie. Więc gdy Wasze młodsze rodzeństwo lub młodsi znajomi idą na sanki, Wy idziecie na uczelnię. Ale nie martwcie się zanadto - wygląda to tak, że najpierw macie tydzień lub dwa sesji, potem tydzień przerwy, a następnie tydzień sesji poprawkowej. Więc jeżeli wszystko zaliczycie w pierwszym terminie, to i tak macie dwa tygodnie ferii :)
Sesja letnia przypada zazwyczaj na drugą połowę czerwca, a poprawkowa no cóż - na wrzesień. Raz w życiu brałam udział we wrześniowej poprawce. Nie jest to aż tak tragiczne jak może się wydawać, ale irytujące. Czy da się przeżyć? Jasne, wszystko da się przeżyć. Pamiętajcie żeby pozostać zdeterminowanym i łatwo się nie poddawać. Grunt to nie dać sobie wmówić, że nie dacie rady.
Pozytywnym aspektem studiów są na pewno trzymiesięczne wakacje i zniżki studenckie. Jeśli nie jesteście zmotoryzowani (albo i jesteście) to wykorzystajcie ten czas na wszelkie wyjazdy. W końcu 51% zniżki piechotą nie chodzi. Przynajmniej na przejazdy kolejowe. Liczy się też komunikacja miejska, wejścia na wystawy, do muzeów, kina itd. Z tymże w tych miejscach nie jest to zawsze aż 51% zniżki, ale zawsze zapłacicie mniej niż za szkolny czy normalny.
Legitymacje "podbijacie" w dziekanacie. Dziekanat to historia na inny post, ale wspomnę o nim w kolejnej części, obiecuję. Tym razem nie dostajecie stempli tylko naklejki. Chodzicie przyklejać je grupowo dwa razy do roku. Pierwszy raz w październiku (na pierwszym roku pewnie będzie już przyklejone) i wtedy legitymacja ważna jest do końca marca. Wtedy też, jeśli macie wszystko zaliczone, przyklejają Wam naklejkę ważną do końca października.
Poza samymi studiami, ludźmi jakich tam spotkałam, będzie mi bardzo brakować zniżek studenckich. Normalne bilety na wszystko są tak drogie! :( Także dobrze Wam radzę - korzystajcie :)
Na szczęście nie ma się co martwić, z pewnością pójdę do wysoko płatnej pracy, to sobie odrobię :P
Z kolejną częścią posta przyjdę w ciągu tygodnia-dwóch. Życzę Wam wszystkiego dobrego i z miejsca pozwolę sobie pogratulować mojej najlepszej przyjaciółce oraz naszemu wspólnemu koledze dostania się na wymarzone studia. Jestem z Was taka dumna :)
A co do Was, moi czytelnicy - jesteście super i nie dajcie sobie wmówić, że tak nie jest!
Miłego tygodnia,
Gosia
Dzięki za kolejne objaśnienia! To wszystko brzmi groźnie, ale przynajmniej staje się znane ;)
ReplyDeleteRównież miłego tygodnia!
:)
DeleteZachęcasz mnie tymi zniżkami!
ReplyDelete